Korzystanie z przeglądarek niesie za sobą pewne ryzyko
Jesteśmy tymi szczęściarzami, którym przyszło żyć w świecie internetu, a co za tym idzie również przeglądarek. Te stanowią obecnie nieodłączny element naszego codziennego użytkowania w sieci. Twórcy tych aplikacji stale pracują nad ich doskonaleniem i aktualizacją, mając na uwadze zmieniające się potrzeby użytkowników oraz dynamicznie rozwijającej się technologie. Poza samym komfortem patrzy się również na bezpieczeństwo, o którym coraz częściej mówi się w wirtualnym świecie.
Zagrożeniem dla użytkowników mogą być, chociażby różnego rodzaju niesprawdzone aplikacje, czy właśnie strony internetowe. Wejście w podejrzany link może okazać się prawdziwą zgubą. Przeglądarki stosują funkcje mające na celu wyłapać niezweryfikowaną stronę, lecz w praktyce działa to różnie.
Oprogramowań, czy jak kto woli przeglądarek internetowych jest do wyboru i koloru. Spośród szerokiej gamy wyboru wybija się jedna konkretna, która na skalę światową zyskała ogromną popularność. Chodzi tu oczywiście o Google Chrome. Na samym początku tego artykułu staraliśmy się wam nakreślić problem. Wspomniana marka stanęła mu bowiem naprzeciw, wprowadzając niezwykle istotny mechanizm. W konsekwencji zapewni to użytkownikom większe bezpieczeństwo w sieci. Brzmi naprawdę dobrze, prawda? Ale jak działa to dokładnie działa?
Google Chrome z bardzo ważną zmianą dla użytkowników
Google zdaje sobie sprawę, że musi dbać o użytkowników i zapewniać im jak największą swobodę i bezpieczeństwo w sieci. Do niedawna istniał pewien system, nieidealny, ale radził sobie w pewnym stopniu z fałszywymi witrynami, natychmiast was o tym informując. Chodzi o charakterystyczne powiadomienie mówiące o podejrzanej stronie. Google blokuje możliwość wejścia na taką witrynę w trosce o człowieka. Jednak jak już zdążyliśmy wspomnieć… nie wszystko było idealne i wymagało poprawek.
Wcześniej Chrome korzystało ze specjalnej bazy, gdzie znajdowały się podejrzane witryny. Problem był w tym, że lista aktualizowana była cyklicznie, co 30, a czasem nawet i 60 minut. W żadnym stopniu nie gwarantowało to pełnego bezpieczeństwa. Zwłaszcza że w obecnej dobie internetu i zaawansowanej technologii można zrobić witrynę w ułamku sekundy – nie jest to najmniejszy problem dla potencjalnych złodziei.
Z tego powodu Google zdecydowało się wprowadzić nowy mechanizm o nazwie Safe Browsing. W pierwszej fazie bierze się on za sprawdzenie adresu URL. Jeśli nie znajduje się na liście bezpiecznych, przeglądarka rozpoczyna proces sprawdzania strony. Dochodzi do zaszyfrowania URL, a następnie przekształcenia go w hashe. Następnie trafiają one na serwery Fastly, gdzie usuwane są wszelkie informacje osobiste użytkownika. Potem są one przesyłane do serwerów Safe Browsing, gdzie trafiają do anonimowej puli, co dodatkowo utrudnia identyfikację. Na koniec serwer Safe Browsing odszyfrowuje prefiksy, sprawdza, czy strona znajduje się na liście niebezpiecznych adresów URL i wyświetla ostrzeżenie, jeśli istnieje zgodność. Dla przeciętnego człowieka brzmi to skomplikowanie… w takim razie zastanówmy się, co oznacza to w praktyce dla nas – użytkowników?
W porównaniu do poprzedniego działania, Chrome obecnie jest skuteczniejszy o 25 proc. w rozpoznawaniu niebezpiecznych stron.
Jak zwiększyć swoje szanse podczas poruszania się po internecie?
Niezależnie od przeglądarki, z której korzystacie niezwykle istotne jest jej aktualizowanie. Bowiem każda z nich regularnie wprowadza zmiany, które nierzadko zawierają poprawki bezpieczeństwa oraz dodatkowe funkcje ochronne przed niechcianymi oprogramowaniami.
Kolejną rzeczą, jaką możemy zrobić to zaopatrzenie się w sprawdzone, popularne rozszerzenia do przeglądarek – one również mogą chronić nas przed szkodliwymi witrynami. W ich skład wchodzą między innymi skanery antywirusowe.
Na sam koniec zostawiliśmy coś, co dla wielu może okazać się oczywistością, jednak w rzeczywistości dobrze wiemy, jak to z tym bywa. Czujność w trakcie próby otwierania takich stron jest chyba w tym wszystkim najważniejsza. Zwłaszcza gdy pochodzą one z wątpliwych wiadomości email lub na mediach społecznościowych. Ludzie z chęcią wykorzystają naiwność drugiego człowieka, rozkojarzenie, żeby samemu coś na tym zyskać. Nigdy o tym nie zapominajmy.