Gra czasami musi być za trudna?
Są tacy, którzy w grach największą uwagę zwracają na grafikę. Przyznam szczerze, że ja akurat nigdy do tych osób nie należałem. Wciąż potrafię odpalić sobie jakiś tytuł sprzed 20 lat i kompletnie mi to nie przeszkadza. Nie mam problemu z tym, aby obniżać parametry i zobaczyć trochę więcej pikseli wyłącznie w takim celu, aby gra była bardziej płynna. O wiele bardziej zwracam uwagę na samą fabułę. Historia musi mnie wciągnąć, muszę się z nią jakoś identyfikować. Inaczej taka gra po chwili traci dla mnie sens. Ale to chyba oczywiste i czujemy to wszyscy, prawda?
Jest natomiast coś, co nawet z gry z kapitalną fabułą i grafiką potrafi zrobić kompletny szrot. Mowa tutaj o nieodpowiednio dostosowanym poziomie trudności. Jest to coś, co potrafi błyskawicznie zniechęcić do dalszej gry. I działa to w dwie strony. Jeśli gra jest za prosta, tracimy przyjemność z przechodzenia kolejnych wątków. Nie dostarcza nam to żadnej frajdy, ani emocji. Nie czujemy nic… Może oprócz lekkiego zażenowania i niezrozumienia. Jeśli jest z kolei zadecydowanie za trudna i po 20, czy 30 podejściach wciąż nie możemy czegoś zrobić, możemy schować taki tytuł głęboko do szafki i nigdy go więcej nie wyciągnąć.
Gdzie jest złoty środek?
W tym rola twórców gry, aby znaleźć złoty środek. Żeby przechodzenie kolejnych wątków nie było pozbawione jakichkolwiek trudności. Ale też żebyśmy nie musieli spędzać w jednym miejscu kilku godzin, albo i dni próbując coś wykonać. Faktem jest też jednak to, że czasami… grę trzeba znienawidzić, aby koniec końców ją pokochać. Każdy z nas wie, co to seria GTA, prawda? Każdy z nas grał zarówno w Vice City, jak i w San Andreas. I które misje do teraz pamiętacie najbardziej? Te łatwe? Nie, bynajmniej… na pewno nie te łatwe.
W GTA zazwyczaj jest tak, że problem pojawia się w misjach, przy których potrzebna jest nie tylko umiejętność prowadzenia auta i strzelania, ale coś jeszcze. Pamiętacie misję „Dewastator”, którą w Vice City zlecił nam Avery Carrington? Masz siedem minut na to, aby małym helikopterem rozłożyć bomby na terenie wieżowca w budowie. Po drodze trzeba uważać na wszelkie przeszkody i osoby, które będą chciały nam uniemożliwić wykonanie zadania. Zabawkowym helikopterem steruje się bardzo trudno… i bardzo łatwo go uszkodzić. Nie jestem w stanie stwierdzić, ile czasu w moim życiu straciłem na tę misję. Ale na pewno o kilka godzin za dużo.
Te misje pamiętamy najbardziej?
GTA San Andreas wzniosło tego typu misje na jeszcze wyższy poziom. Pamiętacie misję „Miniaturowa armia” dla Zero? Tak – tę, w której mamy do dyspozycji helikopterek i 8 minut czasu na planie zabawkowego pola bitwy. Podnosimy, opuszczamy, latamy w tę i z powrotem… Tak – straciłem na to zdecydowanie zbyt dużą część mojego życia. Wcześniej – również dla Zero – trzeba latać małym samolocikiem między budynkami i zrzucać bomby nad kurierami. Koszmar… Jeden, wielki koszmar.
No i jeszcze jedno… coś, do czego wracałem wiele razy. Szkoła latania samolotem na pustyni w Bone County, niedaleko Las Venturas. Przejście tej misji jest konieczne, aby popchnąć fabułę do przodu. Próba wycelowania chwiejnym, prowadzącym się tragicznie samolotem w bramki sprawiała, że wyrywałem sobie włosy z głowy. Nie mogłem się pogodzić z tym, jak ktoś mógł zrobić graczowi coś takiego. Ale może właśnie w tym rzecz? Właśnie o to chodzi? O to, że najpierw trzeba tę grę znienawidzić, aby później ją pokochać?
Trudna gra bardziej cieszy…
Spójrzcie na to w ten sposób – przejście trudnej misji – nawet kiedy się z nią długo męczymy – daje niesamowitą radość. Właśnie te wątki pamiętamy później najbardziej. Podałem tutaj wyłącznie przykłady z dwóch gier z serii GTA, ale z większością gier tak jest. Gra czasami musi być za trudna. Tylko po to, żebyś kilka razy został pokonany, skupił się, zawziął, wrócił do niej i triumfował. Ale kiedy jest za łatwo? Od razu o tym zapomnisz, bo to bez sensu…