Netflix się postarał?
Mam pewnego rodzaju problem z serialem „Formula 1: Drive to Survive”. Polega on na tym, że dosyć mocno interesuję się Formułą 1. Śledzę ją niemal codziennie, oglądam treningi, kwalifikacje, wyścigi, śledzę doniesienia, słucham podcastów i tak dalej. Serial stworzony przez Netflix nie może więc pod żadnym względem mnie zaskoczyć. Natomiast tutaj nasuwają się przynajmniej dwa pytania – czy ten serial jest skierowany do mnie i czy w ogóle ma mnie zaskoczyć? Przecież to dokument – wszyscy doskonale wiedzą, co się wydarzyło. Netflix ma to tylko pokazać w przystępny sposób.
Więc po pierwsze – nie. Ten serial raczej nie jest przeznaczony dla fanatyków Formuły 1. Chociaż – to też nie jest sytuacja zero-jedynkowa. Nawet duży fan może znaleźć tutaj coś dla siebie. Chodzi głównie o wszystkie te „zakulisowe smaczki”. Przyjęcie urządzone przez Lawrence’a Strolla, właściciela ekipy Aston Martin, spotkanie Gunthera Steinera i Mattii Binotto, czerwony dywan w Cannes dla Pierre’a Gaslyego i tak dalej, i tak dalej. Są w tym dokumencie momenty kapitalne. To jest coś, czego nigdy byśmy nie zobaczyli, gdyby ten dokument nie powstał. Więc stwierdzę tak – to nie jest serial kierowany w stronę wielkich fanów F1, natomiast ci też znajdą coś dla siebie, jeśli zechcą poświęcić na to swój cenny czas.
Znów była przesada?
Jednym z najczęściej powtarzanych zarzutów odnośnie „Formula 1: Drive to Survive” jest to, że Netflix „tworzy historie”. Wiele osób zarzuca platformie, że celowo przedstawia jakieś wyimaginowane konflikty, sprytnie żongluje narracją i komunikatami radiowymi i tak dalej. W skrócie, kreuje coś na potrzebę serialu. Coś, co w rzeczywistości albo nie ma w ogóle miejsca, albo występuje, ale nie ma żadnego znaczenia. Z tym, że to jest nasz punkt widzenia – ludzi, którzy teoretycznie „siedzą” w Formule 1.
I to jest właśnie problem, bo – powtórzę się – ten serial nie jest kierowany do takich ludzi. On ma przyciągnąć nowych kibiców do sportu, a nie utrzymać tych już obecnych. Zresztą, należałoby się też zastanowić, na jakiej podstawie niektórzy uważają, że są to „wyimaginowane konflikty i coś jest na siłę kreowane na potrzebę serialu”? Prawda jest taka, że większość osób, która pisze takie komentarze, nie była nawet na wyścigu Formuły 1, nie mówiąc o obecności w padoku, a już tym bardziej rozmowie z zawodnikami. Tak naprawdę my do końca nie znamy relacji między poszczególnymi kierowcami albo szefami zespołów. Ślepo wierzymy w komunikaty prasowe i posty na Facebooku, czy Instagramie. Nie twierdzę, że Netflix czasami delikatnie nie nagina rzeczywistości. Ale patrzę na to też z drugiej strony. Ile Netflix dla nas odkrył? Ile razy pokazał nam coś, o czym my nie mieliśmy pojęcia? Patrzymy na to tylko, jako na coś wykreowanego na potrzeby serialu…
Ocena?
Mnie się 6. sezon „Formula 1: Drive to Survive” podobał. Obejrzałem go z przyjemnością i nie musiałem zmuszać się do tego, aby włączyć kolejny odcinek. Jasne – wiedziałem o tym, co będzie się działo na ekranie. Przecież to dokument. Ale warto było to obejrzeć chociażby dla wszystkich tych scen zakulisowych, które są kapitalne. Jeśli ktoś z was się zastanawia, czy warto to obejrzeć, to odpowiadam, że tak! Bez względu na to, czy jesteś kibicem Formuły 1, czy też nigdy nie widziałeś nawet jednego wyścigu. Ten sportowy dokument ma coś do zaoferowania dla tych i dla tych…
Cały czas chodzi mi po głowie taka opinia. Chciałem napisać, że 6. sezon DTS jest dobry, ale nie jest tak dobry jak „Six Nations: Full Contact”. To kolejny sportowy serial Netflix, który zadebiutował w styczniu. Porusza on temat rugby i turnieju znanego pod nazwą „Puchar 6 Narodów”. Tylko, że mam z tym pewien problem. Zadaję sobie pytanie, dlaczego „Six Nations: Full Contact” podobał mi się bardziej? Może dlatego, że rugby interesuję się jednak trochę mniej, niż Formułą 1? Więcej elementów było tam dla mnie nowością i zaskoczeniem? Byłem tym serialem zachwycony. I być może takie samo wrażenie robi serial o F1 na tych, którzy nieco mniej się interesują królową motorsportu?