Co wydarzyło się tym razem? No cóż – coś… pomiędzy. Mamy bowiem do czynienia z innowacją. Tesla ma swoją aplikację na telefony. Działa ona w pewnym sensie również jak kluczyk – za jej pomocą można np. otworzyć auto i nie potrzebujemy kart dostępu. Natomiast ostatnio na całym świecie wybuchła panika, bo… aplikacja przestała działać. Ludzie nie mieli jak dostać się do swoich aut.
Podobno sytuacja jest już opanowana i wszystko działa jak należy. Dla mnie to wszystko jest trochę… naciągane. Powiedzmy sobie wprost – setki, tysiące ludzi na całym świecie nie mogły wejść nawet do swojego samochodu. Dlaczego? Bo w Tesli wysiadły jakieś serwery… cholera wie co tak naprawdę się stało. Jedna aktualizacja oprogramowania i cały świat nagle staje. Oczywiście mowa o użytkownikach Tesli.
Po co ta cała elektronika?
Nie chcę wysnuwać jakichś zbyt daleko idących wniosków. Natomiast dla mnie to jest przesada. Nie można dosłownie wszystkiego obłożyć elektroniką. Elektronika nie może decydować za nas o wszystkim. Wiele osób wciąż wybiera auta sprzed 20 lat. Nie chodzi tutaj nawet o to, że nie mogą sobie pozwolić finansowo na nowsze modele. Chodzi o to, że tam nie ma tej wszechobecnej elektroniki, która wielu osobom psuje całą radość z jazdy i po prostu przeszkadza. Nie mówię, że to standard – ale takie osoby istnieją.
Zbyt bardzo ufamy elektronice, a ona nas zawodzi. Nie mówię nawet o tym, że kierowcy Tesli nie mogli wejść do swojego samochodu. Ale ile razy w samej Tesli zawodziły inne elementy elektroniczne? A co z tymi autami, które rzekomo mają trzymać linię na drodze? Wielu producentów nie jest nawet w stanie odpowiednio ogarnąć systemu, który automatycznie zmienia światła z długich na normalne i na odwrót. Są producenci, którzy mają problem nawet z łatwiejszymi systemami. Więc o czym my tutaj mówimy? Jaka elektronika? Za niedługo do naprawy auta nie będzie potrzebny mechanik, tylko informatyk…