Assassin’s Creed i jego aspekt… turystyczny
Gracze doceniają serię Assassin’s Creed z wielu powodów. Ja sam uwielbiam w niej… niemal wszystko. Niemal, bo kompletnie nie rozumiałem Rogue. Było dla mnie zaprzeczeniem całej serii. Przegrałem ją do końca, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu czułem wtedy, że po prostu straciłem czas. W pozostałych częściach serii pasuje mi wszystko – fabuła, muzyka, postacie… Ale cenię tę serię za coś jeszcze. Po pierwsze za to, że opiera się o historii i o większości wydarzeń z gry można przeczytać w Wikipedii. Oczywiście w Wikipedii opisy brzmią nieco inaczej, bo przecież nie uwzględniają wpływu zakonu Asasynów na wydarzenia. Drugi aspekt, to… cudowny, otwarty świat.
Po tym, kiedy dotarłem do końca Black Flag, postanowiłem, że moja przygoda z Assassin’s Creed nie może się ot tak zakończyć. Od razu postanowiłem sprawdzić całą serię. Pierwsza część – przygody niestrudzonego Altaira ibn La-Ahada i wysuwające się na pierwszy plan Jerozolima, Akka i Damaszek. Mechanika gry była prosta i niemalże… nudna, natomiast fabuła i widoki to wynagradzały. Po ukończeniu gry natychmiast rozpocząłem planowanie jakiegoś wyjazdu na Bliski Wschód. Natomiast wtedy zagrałem w trylogię z Ezio Auditore da Firenze i… plany o Bliskim Wschodzie na moment musiałem odłożyć.
Włochy… no tak
Trylogia to zresztą moim zdaniem chyba najlepsze gry w całej serii. Postać Ezio Auditore da Firenze jest kapitalna. To chyba najlepszy i najmocniejszy charakter, jakim można zagrać w Assassin’s Creed. Fabuła jest doskonała, a widoki… dość powiedzieć, że można się zakochać we Włoszech. W pierwszej części akcja toczy się głównie we Florencji i Wenecji, w Brotherhood przenosi się do Rzymu, a w Revelations do Konstantynopola. Ta ostatnia podobała mi się najmniej, bo… no cóż, jakby to napisać – wyjechała z Włoch i tym samym zatraciła moim zdaniem trochę charakteru.
Po godzinach spędzonych z Ezio zacząłem planować kolejne wakacje. Wakacje, których głównymi punktami były oczywiście – a jakże by inaczej – Florencja i Wenecja. Nie omieszkałem włączyć sobie do planu zwiedzania większości miejsc, w których pojawiał się Ezio. Pokochałem je szwendając się tam w grze. Odwiedzając te miejsca w rzeczywistości, utwierdziłem się w przekonaniu, że to była dobra destynacja mojej podróży. Włochy są przepiękne. Teoretycznie wiedziałem o tym już wcześniej, ale szerzej i lepiej pokazał mi to dopiero… Assassin’s Creed.
Walka o kolejne części?
Podczas przechodzenia Assassin’s Creed III totalnie zagłębiłem się w historię walki o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Po kolejnym przejściu Black Flag natychmiast zacząłem planować kolejne wakacje na Karaibach. Unity i Syndicate sprawiły, że jakby częściej zacząłem sprawdzać ceny biletów lotniczych i potencjalne noclegi na Bookingu w Paryżu i Londynie. I tak dalej, i tak dalej… Zmierzam do tego, że Assassin’s Creed ma pewien wymiar… turystyczny i nie da się przejść obok tego obojętnie. Te gry są cudowne. Jeśli coś zaimponowało mi w tej grze, od razu chciałem zobaczyć to na żywo.
Dochodzę do takiego wniosku, że kolejne kraje powinny walczyć o to, aby w następnych odsłonach serii akcja toczyła się właśnie u nich. A później patrzeć, jak najpiękniejsze zabytki przenoszone są do gry i jak zarzucany jest haczyk na kolejnych graczy z całego świata, którzy nagle uznają, że może warto by odwiedzić tę Warszawę, albo Kraków i zobaczyć, jak to tam wygląda w rzeczywistości?