To nie jest Forst, na którego czekałem
Uwaga – w dalszej części tekstu znajdują się spoilery – zarówno dotyczące serialu, jak i serii książek. Jeśli zatem jeszcze nie zaznajomiłeś się z tą historią i odkładasz sobie ją na później, to najlepiej zakończyć czytanie właśnie w tym momencie. Powiedzieć, że czekałem na serial o komisarzu Forście, to jak nic nie powiedzieć. Powiedzieć, że jestem nim rozczarowany, to coś, co dalece wychodzi poza jakiekolwiek ramy słowa „niedopowiedzenie”. Po obejrzeniu tego serialu jestem po prostu wściekły. To tylko serial, ale nie mogę się pogodzić z obrazem, który zobaczyłem na ekranie.
Seria z komisarzem Wiktorem Forstem, którą stworzył Remigiusz Mróz, to moim zdaniem arcydzieło. Przeczytałem wszystkie osiem książek dwukrotnie. W tym drugi raz tuż przed premierą serialu. Chciałem sobie wszystko utrwalić, przypomnieć, aby później skonfrontować to z tym, co zobaczę w serialu. Sama seria z Forstem wciągnęła mnie od razu. Jestem człowiekiem, który uwielbia Podhale i same Tatry z wszystkimi tymi wysokimi szczytami, dolinami i tak dalej. Umiejscowienie tego skądinąd bardzo dobrego kryminału w takim otoczeniu było w moim przypadkiem strzałem w dziesiątkę.
Czuję ogromny zawód…
Natomiast szybko okazało się, że to wszystko jest absolutnie bez znaczenia. Oczywiście w kontekście serialu. Nie ma on praktycznie nic wspólnego z książkami – może poza wyjątkiem nazwisk postaci. Mam wrażenie, że ktoś postanowił wymyślić Forsta od nowa. Stworzono jakąś zupełnie alternatywną fabułę, która nijak ma się do tego, co działo się w książkach. I to najbardziej mnie wkurza. Osiem książek z serii o Forście wbijało w fotel. Sprawiało, że ciężko było się oderwać od czytania. Byłem tą historią absolutnie zafascynowany. Czytając nawet na początku pomyślałem, że… cholera – to jest gotowy materiał na naprawdę kapitalny serial.
Na dobrą sprawę nie trzeba było w tym niczego zmieniać. Te książki stanowiły gotowy scenariusz. Jeśli ktoś postanowiłby zrobić wszystko dokładnie tak, jak w nich, mielibyśmy genialny serial. Ale ktoś postanowił, że wymyśli całą tę historię od nowa. Historię, która jest oderwana od tego, co działo się w książkach. Jeśli jesteś fanem serii, to powinieneś się kilka razy zastanowić, czy na pewno chcesz odpalić ten serial. Ja to zrobiłem. Po pierwszym odcinku nie chciałem już do niego wracać. Zmusiłem się do tego, aby mieć pełny ogląd. I trochę tego żałuję… jeśli mam być szczery.
Wszystko jest nie tak…
Serial zaczyna się tak samo, jak pierwsza książka, czyli od zabójstwa Marka Chalimoniuka na Giewoncie. To znaczy, teoretycznie na Giewoncie, bo ujęcia do tej sceny zostały nakręcone przy Krzyżu Jubileuszowym w Leśnicy. Nie tylko nie jest to więc Giewont, ale nie jest to nawet teren Tatrzańskiego Parku Narodowego. Serialowy Forst mieszka w przyczepie (zlokalizowanej przy ulicy Salamandra w Kościelisku). Tymczasem ten książkowy najpierw mieszka w mieszkaniu w centrum Zakopanego, niedaleko komendy, a później w chacie przy Drodze pod Reglami. Ale nie ma to większego znaczenia, bo mowa tu o zdecydowanie późniejszych czasach, niż te poruszone w serialu. Bohaterowie jeżdżą też zupełnie innymi samochodami.
Kompletnie nie pasuje mi rola inspektora Edmunda Osicy. W książce owszem jest on człowiekiem zmęczonym życiem i często – no cóż – trochę upierdliwym, natomiast w gruncie rzeczy jest osobą o złotym sercu. Pomocnym, który dla Forsta zrobi niemal wszystko. Osica i Forst to w zasadzie przyjaciele, chociaż niechętnie się do tego przyznają. Edmund bardzo często jest zdenerwowany na swojego podwładnego i ma ku temu powody, ale… W serialu dostajemy frustrata, który – mam takie wrażenie – nie darzy Forsta absolutnie żadnym pozytywnym uczuciem i gdyby mógł, dopisałby go listy ofiar „Bestii z Giewontu”.
Forst akurat się broni…
Co do postaci samego Wiktora Forsta, to nie mam zastrzeżeń. Po prostu Borys Szyc mi do tej roli pasuje i szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie w niej nikogo innego. Co do pozostałych to, no cóż. Powiem po prostu tyle, że jest mi to obojętne. Muzeum Tatrzańskie w rzeczywistości nim nie jest. Fundacja Pamięci Tatr nie istnieje i nie ma o niej słowa w książkach. Komenda policji rzeczywiście nią nie jest. W książkach nie ma nawet słowa o tym, jakoby Wiktor Forst wychowywał się w sierocińcu, a już tym bardziej jakoby znał się wcześniej z zabójcą, czyli z – uwaga, spojler – Gjordem Hansenem, czy też jak kto woli Iwo Eliaszem.
Wszystko w tym serialu jest zupełnie inaczej, niż w książkach. Wiele postaci jest źle przedstawionych. Wliczając w to chociażby prokurator Dominikę Wadryś-Hansen. W książkach to obraz osoby, która zawsze działa zgodnie z literą prawa, ze sztuką. W serialu… podkłada podejrzanemu spisane przez nią zeznania, które ten ma później przeczytać, aby ona miała jakiś dowód. Serial pokazuje, że z małżeństwem Dominiki i Gjorda jest wszystko w porządku. Ba – para spędza ze sobą czas, namiętnie się kocha… a Dominika po tym, kiedy dowiaduje się, kto jest zabójcą, stara się za wszelką cenę chronić Gjorda i kierować podejrzenia na wszystkich, tylko nie na niego. W książkach jest przecież zupełnie inaczej. Dominikę i Gjorda męczy przebywanie w jednym pomieszczeniu. Kłócą się, nie ma w nich żadnego uczucia. Małżeństwo się rozpada, a Dominika z czasem zaczyna nienawidzić byłego męża… Nie mówiąc o łamaniu prawa celu jego ochrony.
To nie tak miało być
No i postać Staszka. Jedynej osoby, którą Forst mógł nazwać swoim kumplem. Wpleciony (nie do końca rozumiem w jakim celu) wątek homoseksualny. I ta kwestia jego morderstwa… w tym samym miejscu, w którym „Bestia z Giewontu” pozbyła się Agaty, córki Osicy. To zupełnie nie było tak… Nie do końca rozumiem też, co niby zrobiła postać Olgi. Uratowała Hansena, zabrała go w bezpieczne miejsce? Tylko po co? Nie wspominając już o takich absurdach, jak „ekskluzywny dom publiczny” na szczycie Łomnicy. W skrócie – ten serial nie ma nic wspólnego z książkami. Jest wymyśleniem tej historii od nowa. I moim zdaniem, po prostu, nie wyszło to dobrze.
Aby rzetelnie ocenić ten serial musiałbym kompletnie zapomnieć o książkach. Skupić się tylko na wytworze wyobraźni osób odpowiedzialnych za serial. Po dwóch pierwszych odcinkach nie wiedziałbym kompletnie nic i niczego bym nie rozumiał. Zresztą – nic też by mnie w tej historii nie zainteresowało. Serial rozkręca się począwszy od trzeciego odcinka, ale już po chwili się kończy. Wniosek z zakończenia jest taki, że powstanie kontynuacja. I sam do końca nie wiem, czy to dobrze. Jeśli ma to wyglądać tak, jak w pierwszym sezonie, to ja sobie to chyba jednak odpuszczę. Pierwszy sezon internauci oceniają gdzieś pomiędzy „ujdzie” a „średni”… Nie ma się czym chwalić.
Ja zostanę przy książkach…
Potraktuję ten serial po prostu w kategoriach ciekawostki. Co prawda akcja praktycznie nie dzieje się w Tatrach, które odgrywają w książkach tak ogromną rolę. Nie ma nawet słowa o prawdziwych motywach Gjorda. Lokalizacje wprowadzają w błąd… i tak dalej. Książki czytałem już dwa razy i nie wykluczam tego, że jeszcze do nich powrócę. Co do serialu… zamknąłem ten etap z momentem końca szóstego odcinka. Jeszcze przed premierą zastanawiałem się jakim cudem ktoś chce zmieścić te wydarzenia z książki – nie mówiąc o dwóch – w zaledwie 6 odcinkach, po 30-kilka minut akcji każdy. Nie dowierzałem w to. No ale okazało się, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego, więc… no cóż.